Nasi Święci w Niebie

Wczoraj, 15 października, obchodziliśmy w Polsce po raz 12 Dzień Dziecka Utraconego. Pierwszy raz ten Dzień zorganizowano w Stanach Zjednoczonych w 1988 roku. Dlaczego 15 października? Bo tyle trwa ciąża, począwszy od 1 stycznia.

Nie ma słów, by opisać ból rodziców po utracie dziecka. Przedstawiamy na naszym Portalu niezwykłe, autentyczne i dlatego tak bezcenne Świadectwo Mamy, którą tragedia utraty dziecka spotkała dwukrotnie. Uszanowaliśmy wolę Mamy i tekst nie został podpisany imieniem

 

 

Zdarzyło się dwa razy. Pan Bóg dał życie i bardzo szybko te Życia zabrał z powrotem.
Trudno wtedy powstrzymać się od pytań: „Dlaczego…” „Jaki to miało sens” „Po co powołałeś Je Panie na tak krótko” „Po co dałeś nadzieję”
Ja już nie zadaję tych pytań…
Po ludzku, w sercu- ból zostanie do końca życia, ale wiara we Wszechwiedzącego Boga daje mi pewność, że to miało sens, że właśnie tak miało być, że największe owoce ducha rodzą się właśnie w chwilach prób.
Pierwszej straty nikt z nas się nie spodziewał. Dwie pierwsze ciąże i ich finał, przebiegały bez większych komplikacji. Dlatego tym razem, gdy usłyszałam, że ciąża wygląda na młodszą niż powinna, nie załamałam się. Nawet za bardzo nie stresowałam się kolejną wizytą lekarską. Jednak po dwóch tygodniach lekarz nie miał wiadomości, które by mnie uradowały… Dziecko nie żyło. Szpital, chłód gabinetu, dwóch lekarzy musi potwierdzić wyrok. I potwierdza: bez emocji i bez grama empatii. Szybko, oschle; niemal instrumentalnie. I po tym wyroku pada pytanie pielęgniarki z którą zostałam sama w gabinecie: „Jakie jest pani oświadczenie w sprawie ciała dziecka?” Zabiera Pani czy nie? Bez wahania odpowiadam: TAK. Było to oczywiste, choć wcześniej ani o tym nie myślałam ani nie ustaliłam nic  z mężem. Podpisuję odpowiednie papiery, by formalności stało się zadość. Wchodzi moja lekarka i niemal z krzykiem pyta po co to podpisałam. Pytanie dziwne, ale dla mnie wtedy wszystko było ambiwalentne, nic nie czułam. Dlatego nawet nie zareagowałam na Jej impertynencję.  Odpowiedziałam, że po prostu chcę Je zabrać. Wtedy ton lekarki stał się bardziej zdecydowany. Zaczęła nalegać, by się z tej decyzji wycofać, że przecież to tylko „mały smark” a nie dziecko… Coś się wtedy, po tych słowach we mnie zapadło, od momentu ich wypowiedzenia pamiętam, że było mi tylko gorzej i gorzej. Te słowa pamiętać będę do końca życia. Nie wiem dlaczego wtedy uległam, mam o to do siebie żal… Nie wiem dlaczego lekarka tak zareagowała, być może Jej intencje były dobre (niektórzy twierdzą, że pogrzeb tylko pogłębia cierpienie), niemniej słowa, których użyła były jak cios prosto w serce. Po drugiej stracie wiem na pewno, że pogrzeb dzieciątka, któremu nie dane było żyć jest ukojeniem, a nie rozdrapywaniem ran. I naprawdę nie warto, nie wolno! zniechęcać rodziców do skorzystania z tego prawa.
I wiem to pomimo, że druga strata była dużo cięższa. Po jednym poronieniu, kolejna ciąża już po wykonaniu samego testu ciążowego, oprócz oczywistej radości, przynosi przede wszystkim niepewność. Na pierwszym USG lęk tylko wzrósł, bo dzieciątko znów było za małe w stosunku do wieku ciąży. Po dwóch tygodniach kolejne badanie i znowu ukłucie w samo centrum serca… dzieciątko nie żyje. Znów szpital, badania, formalności i USG… A w oczekiwaniu na badania: płacz nowonarodzonych dzieciątek w tle i spacerujące wokół położnice. To boli, to szarpie serce matki. Szczęśliwie tym razem inny szpital i wspaniali lekarze. Wykonując USG jeden z nich bardzo długo patrzy w ekran, sprawdza skierowanie na którym wyraźnie wskazano: „ciąża obumarła”. Raz jeszcze patrzy w ekran i szeptem mówi coś sam do siebie. Po chwili chwyta telefon, wzywając drugiego lekarza. Wpatrując się w ekran we dwoje, wypowiadają zdanie: „Dzieciątko żyje”; Jego serduszko bije. Bardzo wolno, wolniej niż powinno; ale ŻYJE!
To, co człowiek w takiej chwili czuje nie ma sensu opisywać, nie da się tego ubrać w słowa. Zwłaszcza, że ogrom radości i nadziei, który spływa na człowieka, równoważy lęk i jeszcze większa niepewność. Lekarze nie ukrywają, że dzieciątko najpewniej jest chore, że najbardziej prawdopodobny scenariusz to i tak Jego śmierć… My jednak wierzymy, ufamy i nieustannie się modlimy. Następnego dnia, wyniki badania hormonalnego wskazują rozpoczęte poronienie, jednostka bhcg dramatycznie spada. Lekarz nie daje nadziei, oznajmia że przy takim spadku nie ma mowy o tym, by dzieciątko jeszcze żyło. Kolejna wizyta na SOR i kolejne USG. Znowu mam szczęście trafić na wprawdzie zmęczoną, ale jakże czułą Panią doktor. Badanie trwa długo i znowu widzę niedowierzanie na twarzy lekarki… Badania hormonów były jednoznaczne, ale nasza Córeczka była niezłomna i wbrew temu, co mówi medycyna nadal żyła. Jej maleńkie serduszko, w maleńkim ciałku nadal biło. Powolutku, za wolno, ale biło.
Jak Ona chciała żyć!
Po tym drugim cudzie nabrałam jeszcze większej wiary w to, że Pan da jednak naszej Córeczce się narodzić. Zwłaszcza, że modliło się z nami tyle osób, tyle cudownych dusz błagało z nami Pana… Pan miał jednak inny plan. Po dwóch tygodniach usłyszeliśmy to, czego nie chcieliśmy słyszeć. Nasza Córeczka wróciła w ramiona Ojca.
I znowu szpital, strach, ból. Nie jest łatwo leżeć w oczekiwaniu na taki zabieg, w towarzystwie kobiet z widoczną ciążą; słysząc dźwięki rodzącego się w bólach nowego Życia, dobiegające z sali porodowej. Nie wiem, jak w takich chwilach radzą sobie kobiety niewierzące. Ja oddałam się wtedy w pełni Miłosierdziu Pana, czując Go bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Tym razem Pan zesłał też cudowny, anielski zespół lekarzy i położnych. Potrafili z wielkim wyczuciem wesprzeć ale i poinformować o przysługującym prawie do pochówku. Bez wahania zgodziliśmy się na to. Nie był to proces szybki, ale z Bożym wsparciem udało się nam dopełnić formalności. Kiedy po blisko 4 tygodniowych badaniach genetycznych, dowiedzieliśmy się, że waleczna istota pod moim sercem była dziewczynką – pozostało jedynie wybrać imię i zorganizować pogrzeb. I wtedy przyszło chwilowe zwątpienie. Bałam się, że nie dam rady przeżyć tej ceremonii, że może lepiej byłoby odciąć się od wszystkiego i faktycznie nie rozgrzebywać tak świeżych ran… Od tamtej pory wiem, że Jezusa nie ma tam, gdzie jest lęk. Jezus nie każe nam się lękać. On jest Panem pokoju. I w trakcie Mszy św. przed pochowaniem naszej Tosieńki, obdarzył mnie tym pokojem. Pokojem, który nie jest w stanie nic zastąpić. To było jedyne skuteczne lekarstwo na poharatane matczyne serce, płaczące nad swoją zmarłą córką.
„A sprawiedliwy, choćby umarł przedwcześnie, znajdzie odpoczynek”. Te słowa z Liturgii Mszy św. przed pochowaniem Antoninki, noszę w swoim sercu cały czas.
 Odpoczywajcie nasi święci.

 

 

Artykuły o wierze

5 odpowiedzi do artykułu “Nasi Święci w Niebie

  1. Tomasz

    Pomimo śmierci, żyć będziemy, bo nasze dusze nie giną. Wiemy o tym bo Jezus zmartwychwstał i świadkowie tego byli gotowi umrzeć za to, co widzieli. Dzieci dzielą z nami i śmierć. Ostatnio słucham świadectw ludzi, którzy dostali wizję życia w Niebie. Są tam nasze dzieci! Troskliwie zaopiekowane. Czasem czekające ze swoim szybkim rozwojem na rodziców. Pocieszające… W świecie przyszłym, już bez obecności zła, będziemy razem.

  2. Maria

    Może to trochę nie na temat, ale też o śmierci dzieci… Dawno temu byłam prawie świadkiem zatonięcia w Bałtyku dwójki kilkuletnich dzieci kąpiących się z mamą i siostrą… Po latach spotkałam książkę napisaną przez mamę tych dzieci – Magdalena Krzeptowska „Moja droga od rozpaczy do nadziei” – Pocieszenie po śmierci dziecka.
    Opisany jest w niej ból…rozpacz…bezradność…oskarżanie się…. wychodzenie z żałoby matki po śmierci dzieci.
    Ale tylko z pomocą Boga…wiary jest możliwe dojście z rozpaczy do nadziei…

  3. Mirella Czajkowska-Turek

    Dziś rano znajomy pochował trójkę dzieci, wszystkie zginęły w wypadku samochodowym. Zgadzam się się z Marią… bez Boga, bez wiary, taka tragedia w sensie ludzkim jest niemożliwa do pojęcia…
    Bez wiary lub nawet z nią, jesteśmy narażeni na rozumienie takich sytuacji jako kary, i wtedy bardzo łatwo od Boga odwrócić się , zarzucając mu okrucieństwo…

    1. Tomasz

      Bez Boga nasz świat jest absurdalny. Istnieje w nim piękno i porządek, a mimo to zło ma dużo do powiedzenia. Życie kończy się wcześniej czy później i osoby ze swoimi wewnętrznymi światami wydają się znikać w pustce… Mam poczucie, że Pan dał mi sporo zrozumienia dlaczego jest jak jest. Jednak coś co naprawdę pociesza to jego Obecność. Ta laska pasterska z psalmu 23. Bóg na pewno nie spowodował wypadku zabijającego te dzieci. Dlaczego to dopuścił ? Dowiemy się. One nie przestały istnieć. Są w Bogu i ich wieczny los jest bezpieczny.

Skomentuj Tomasz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

rfwbs-slide

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji

Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.

Zamknij